Banan na tzw. "ryju" pojawił nam się już na pokładzie w trakcie lotu gdy mogliśmy przez niewielkie okienka podziwiać pierwsze widoki tak odmienne od znanych nam dotychczas. Niezłe jaja zaczęły się tuż po wyjściu z samolotu gdy w twarz uderzyła nam fala powalającego gorąca. Jeden z nas powiedział wtedy -"to pewnie z silnika samolotu" ale jak się okazało kilkanaście metrów dalej silnik nie miał z tym gorącem nic wspólnego;] W końcu przyszło nam się znaleźć w niezwykle gorącym i suchym klimacie. Później już tylko szybciutko wykupiliśmy wizy egipskie ( ich cena to 15$ lub 10 €) i wsiedliśmy do autobusu touroperatora aby udać się do hotelu. Warto w tym momencie zaznaczyć, że nie wiedzieliśmy dokładnie jaki będzie to obiekt, ponieważ wykupując wakacje w biurze podróży skorzystaliśmy z opcji "ruletka". Dawała nam ona pewność co do standardu hotelu (w naszym przypadku min. 4 **** ) ale nie mówiła dokładnie do którego z nich trafimy. Istniało więc ryzyko, że zastaniemy ulokowaniu w oddalonym od morza i innych atrakcji dość słabego obiektu. Po kilkunastu minutach podróży i wysadzaniu kolejnych ludzi w różnych miejscach przyszedł czas i na nas. Wtedy ogarnął nas kolejny już tego dnia [po szoku termicznym;p] szok związany z hotelem w którym mieliśmy zamieszkać. Ale o tym już w kolejnym odcinku :)